Aktualności
Krakusy moje kochane (cz.3)
Druga to sprawa opieki nad dobytkiem wysiedleńców. Jak już wspomniałam nie wolno było nic ze sobą zabrać, nad tym co pozostało, pieczę mieli mieć opiekunowie wyznaczeni przez sołtysa. Całkowitym zbiegiem okoliczności był fakt, że opiekunem domu Pilchów był młody chłopak, a w przyszłości mój drugi dziadek, Feliks Goryniak. Niestety pochorował się nieboraczek, a gdy wrócił po chorobie nic już nie zastał. Wszystko rozkradziono tak w domu jak i w stodole po pozostałych wysiedleńcach. Z czasem zniknęła nawet cegła. Babcia nie raz opowiadała, że w niejednym domu w Ostrowie jest jej dobytek.Kolejny wątek to sprawa Józefa Kuwika. Już mam informacje. Został uznany za zaginionego w latach 1939-1945, a w 1947 roku uznany za zmarłego przez Sąd Grodzki
Wracam zatem do tematu przewodniego. Wysiedlenie.
Cała moja rodzina została wywieziona w wagonach bydlęcych pod Rawę Mazowiecką do Małej Wsi. W nocy pociąg jechał, a w dzień stał, bo bombardowano całe składy. Te wagony bardzo często przewijały się we wspomnieniach babci, ciężko było jej o nich zapomnieć. Gdy dowieziono ich na miejsce, przydzielono do różnych mieszkańców wsi, którzy mieli nakaz od Niemców przyjąć wysiedlonych. Babcia z dziećmi i mężem, pradziadek Maciej z żoną i wujek Franek dostali jedną izbę u biednych ludzi. Panował ogromny głód, a o przybyszach mówiono, że to źli ludzie i powinni trafić do Oświęcimia. Moja prababcia Rozalia mówiła wtedy, że była tyle razy w tym mieście i tam nic takiego nie ma, czym można by ich straszyć. Jakiś czas potem prababcia wyjechała do Polanki. Bardzo mnie ten fakt zadziwił i czuję, że tu są pewne nieścisłości, sądziłam bowiem, że z takich miejsc nie można ot tak sobie wyjechać. Krótko po tym jednak zmarła, schorowana po podróży, nie doczekała lepszych czasów.
Po paru dniach dziadek Władek przeniósł się do innego gospodarstwa. Nowy pracodawca był bogaty i współpracował z Niemcami, a dziadek miał prowadzić mu gospodarstwo, wtedy też jego byt się bardzo poprawił. Babcia została z teściem i wujkiem Frankiem na dotychczasowym miejscu. W trakcie pobytu na wysiedleniu wybuchła epidemia tyfusu. Gospodarze zachorowali, a wysiedleńcy żyjący w gorszych warunkach, nie. Gospodarz pełen pretensji miał wtedy żalić się przed lekarzem, że musiał oddać jedną izbę wysiedlonym, a ci jedzą jak świnie, śpią jak świnie a nie zachorowali. Lekarz odpowiedział, że ich Bóg już dość pokarał, a pozostałych karze teraz.
Mój wuj Franek i pradziadek Maciej byli niezwykle dobrymi ludźmi. Obaj opiekowali się babcią i dziećmi, a gdy wujek dowiedział się, że pewnej kobiety z wioski mąż został zabrany na roboty do Niemiec zgłosił się na wymianę. Pojechał, a ten człowiek wrócił z przymusowych robót do domu. Później zmieniono zasady i wymiana nie dawała efektów. Nikt nie wracał, byli tylko wywożeni.
Pradziadek łapał się dorywczych prac by utrzymać rodzinę, a babcia pracowała u gospodarza za kubek kaszy dla dzieci. Po jakimś czasie pradziadek znalazł mały domek do którego się przenieśli. Przez deski przelatywał śnieg, ale i tak były to lepsze warunki niż dotychczasowe. Tuż przed narodzinami trzeciego dziecka, wujka Janka, zmarł pradziadek Maciej. Był rok 1942 i babcia została sama z dziećmi. Był głód, chłód i w takich trudnych warunkach przeżyli do końca wojny.
Na początku 1945 roku, kiedy sowieckie wojsko zajęło całą wieś moja rodzina podjęła decyzje o powrocie do poznańskiego. I tu zaczyna się kolejna część, która nastąpi za jakiś czas.
cdn...
Tekst: Izabela Krzyżostaniak